#1 2011-11-13 08:15:17

smalczyk

Administrator

Zarejestrowany: 2011-10-15
Posty: 84
Punktów :   

RESIDENT EVIL IV

Ciężko pisać o grze należącej do legendarnej serii. Czy tytuł ma złagodzić wszelkie uchybienia? Czy powinno się przymykać oczy na niedoróbki, tylko ze względu na niemal kultowy status gry? Z takimi myślami zasiadałem przed telewizorem włączając Resident Evil 4 na PS2. Zastanawiałem się też jak odbiorę tą grę. Lubię horrory, ale osobiście stawiam serię Silent Hill nad Residentem. Słowem, byłem pełen obaw.

Jednak usiadłem i zagrałem (to się nazywa redaktorski obowiązek). Raz, drugi, piąty, dziesiąty…i byłem przerażony. Jednak moje przerażenie było tym uczuciem, jakie znają wszyscy miłośnicy serii Resident Evil, czy Silent Hill. To jest to uczucie, kiedy siedzicie przed ekranem o pierwszej w nocy, w ciemnym, cichym pokoju ze słuchawkami na uszach. I nagle, ktoś puka Was w ramię.

Wyjechać z Racoon City…

Grając w najnowszego Residenta, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że gdyby twórcy nie dali na samym początku wyraźnych nawiązań do poprzednich części gry, to RE4 mogłoby zostać samodzielną grą, lub nawet zaczątkiem nowej rodziny horrorów. Mnie jako człowiekowi, dla którego Resident Evil kojarzy się z Racoon City i nieświeżymi przeciwnikami, zaserwowano zupełnie nowe danie. Po pierwsze, Resident Evil 4 zabiera gracza z pięknych ulic Racoon City i rzuca gdzieś w jakąś zapadłą dziurę. Główny bohater gry, Leon, ochroniarz rodziny prezydenckiej, któremu dane było przeżyć piekło Racoon City wyrusza w świat, aby odnaleźć porwaną córkę prezydenta. Nie wiadomo, kto ją porwał, nie wiadomo, po co. Wiadomo tylko, że ślad urywa się w okolicach jakiejś zapadłej wioski Pueblo. Kiedy Leon dociera do pierwszej chałupy (razem z dwoma miejscowymi gliniarzami), zaczyna się zabawa na całego. A po drugie…

Świeże mięsko…

Druga rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy (a najpierw do gardła) to pierwszy przeciwnik w grze, którego oczywiście ubiłem. A dokładnie fakt, że nie był zombie. To był człowiek. Chociaż jego domostwo nie wyglądało na zwykłą wiejską chałupę. Ludzkie szczątki, „nietypowe” pożywienie. Coś tu śmierdziało i wcale nie chodziło tu o zgniły obiad stojący na stole. Im dalej zapuszczałem się w Pueblo, tym bardziej docierała do mnie prawda. Przeciwnikami Leona nie są zombie. To ludzie, chociaż zmienieni w pewien sposób, za sprawa jakiegoś tajemniczego wirusa. W czym tkwi różnica. A na przykład w tym, że potrafią robić uniki, posługiwać się prostą acz skuteczną bronią (na przykład widły). Czasem wezmą do ręki coś bardziej skomplikowanego, ale niezwykle efektownego i efektywnego (piła łańcuchowa, to jednak kultowe narzędzie mordu w czyichkolwiek rękach). Potrafia nawet zaatakować z dystansu, rzucając siekierą, albo sierpem (tu zabolał mnie jedynie fakt, że po takim rzucie wyciągają zza pleców kolejny toporek…i tak do upadłego). Ale jak się okazuje, to dopiero początek tego, co rzuca przeciw nam Resident Evil 4. To, co pojawia się później bije na głowę, każdą hordę zombie, jaka do tej pory pojawiła się w Residencie. Tajemniczy mnisi, wielkie owady, pasożyty ukrywające się w ciałach ludzi, zarażone wilki. Miejscami miałem wrażenie, jakby twórcy gry wzorowali się na kreaturach z filmu The Thing Carpentera.

O przeciwnikach można powiedzieć jeszcze jedno. Nie brakuje ich w żadnym momencie gry. Włażą z chałup, krzaków, skaczą z dachów…a jak zdarzy się, że jakiś idzie sam, to najpierw zatrzyma się i krzyknie, obwieszczając kolegom, gdzie jesteśmy i że mogliby ruszyć tu swoje cielska. Tak samo nie ma co liczyć, że skoro już raz przechodziliśmy przez dany obszar i wybiliśmy całe tałatajstwo, to teraz będzie spokojnie. Oni wracają i jest ich więcej.

Ale tak naprawdę, to całe „masowe” tałatajstwo, które usiłuje przerobić nas na karmę dla psów, jest niczym w porównaniu z bossami. Po dłuższej grze wypełnionej strzelaniem do zarażonych wieśniaków, czegoś mi brakowało. W międzyczasie widziałem z dwie cut scenki z kimś, kogo podejrzewałem o bycie bossem między rozdziałami i gotowałem się do wielkiej walki, a tu nic. Jednak w momencie, kiedy dotarłem do pierwszego bossa, zrozumiałem, że twórcy nie postawili na ilość, ale na jakość. To nie była walka z cyklu „Unikaj strzałów z jego hiper-wyrzutni rakiet i ładuj wszystko, co masz w środkową mackę”. To Walka (tak, przez duże W), która zapada na długo w pamięć, a i sam „szef” jest niesamowity. A to oczywiście dopiero początek. Każda walka z „szefostwem” wygląda inaczej. Owszem, trzeba będzie dużo strzelać i uciekać, ale to nie wystarczy do wygranej. Zawsze trzeba będzie zrobić coś jeszcze. Najbardziej podobała mi się możliwość wykonania Instant Kill, na jednym z bossów. Oczywiście, żeby to zrobić, trzeba było się trochę nagimnastykować, a i tak zostawał nam drugi szefo do załatwienia.

Be quick, or be dead…

Resident Evil 4 kładzie nacisk na akcję. W całej grze mniej jest ciężkich i długich logicznych zagadek. Nie znaczy to jednak, że w ogóle ich nie ma. Są, ale łatwiejsze i opierają się bardziej na spostrzegawczości i myśleniu logicznym na podstawowym poziomie, niż na długotrwałym i męczącym kombinowaniu. Co więcej, tu nawet cut scenki nie są pomyślane jako odpoczynek dla gracza. Wszystko dzięki (lub przez) ustrojstwo, zwane Quick Events. O co w tym chodzi? Ano o to, że w pewnym momencie trzeba albo szybko machać analogiem na boki (na przykład, żeby strząsnąć z siebie wilka, który ma ochotę na nasze gardło), albo wcisnąć szybko jakąś kombinację przycisków (żeby uskoczyć przed kamieniem na przykład). Jak już nadmieniłem, Quick Time Events nie spotkamy tylko w trakcie gry. Mogą się one uaktywnić (i będą to robić) w trakcie przerywników filmowych między rozdziałami gry. Muszę przyznać, że odpalają się one w takich momentach, iż można stracić głowę. Dosłownie i w przenośni. Za pierwszym razem, nie zauważyłem migających na ekranie ikonek, które kazały mi wcisnąć równocześnie kwadrat i trójkąt, bo byłem zaaferowany akcją. Quick Events znajdują swoje zastosowanie również w trakcie walk z bossami.

Co dwie głowy, to nie jedna…

Jak wspomniałem na początku, zadaniem Leona jest odnalezienie Ashley, czyli córki prezydenta. Każdy kto śledził screeny i informacje związane z grą przed premierą wie, że udaje mu się ta sztuka i nie oznacza to wcale końca gry. Przez bardzo długi czas, Ashley towarzyszy naszemu bohaterowi w tej wycieczce krajoznawczej. To sprawia, że oprócz dbania o własną skórę, gracz musi również pilnować prezydenckiej córki. W końcu głupio by było tarabanić się taki kawał świata i ratować ją, żeby chwilę później dać sobie ją wydrzeć z rąk. Szczęściem Ashley jest rozsądną dziewczyną i wie, że trzeba się słuchać Leona. Dzięki temu, można jej wydawać polecenia w stylu „Czekaj”, „Schowaj się tu”, „Chodź za mną”. Pozwala to na minimalizację bólu głowy związanego z opieką nad Ashley. Chociaż z drugiej strony należy pamiętać, że żadne miejsce nie jest w 100% bezpieczne.

Ashley może się również przydać. Jest drobniutka, więc będzie mogła się wcisnąć w miejsca, do których Leon sam by się nie dostał. To otwiera przed graczem nowe możliwości i drogi.

Warto też wspomnieć, że w pewnym momencie gracz obejmie pełna kontrole nad jej poczynaniami. Oczywiście ten okres gry nie będzie wymagał od nas eksterminacji hord monstrów. Tu trzeba się będzie wykazać sprytem i ostrożnością, podczas omijania licznych pułapek.

No i co ja biedny mogę…

Całkiem sporo. Oczywiście gra przewiduje, że gracz będzie miał do wykonania określone akcje w określonym miejscu. I tego przeskoczyć się nie da. Jednak wachlarz możliwości, jaki oddano nam do rąk jest bardzo szeroki. Tak naprawdę, można zrobić bardzo dużo rzeczy, oprócz tych, których wykonanie w jawny sposób kolidowałoby ze scenariuszem i atrakcjami przygotowanymi przez twórców. Jeśli w danym miejscu da się wykonać jakąś akcję, to informacja o tym fakcie pojawia się na dole ekranu, razem z przyciskiem, jaki trzeba wcisnąć. Proste i przyjemne rozwiązanie.

W temacie eksterminacji nieprzychylnie nastawionego do nas, lokalnego elementu, też można sporo powiedzieć. Zaczynamy przygodę jedynie z pistoletem w garści, ale im dalej zajdziemy, tym ciekawsze bronie znajdziemy. Shotgun, strzelba (z możliwością doczepienia lunetki), TMP, wyrzutnia rakiet, granaty różnej maści. Naprawdę jest, czym połaskotać agresorów. W dodatku nieco później okazuje się, że dostajemy bardzo ciekawą możliwość. Jeśli chodzi o samo strzelanie do wrogów, to też jest bardzo ciekawie. Każda broń ma zamontowany celownik laserowy, dzięki czemu możliwe jest dokładne wymierzenie w przeciwnika. Nie ma już strzałów na ślepo. Teraz wiemy gdzie trafiamy. A jest to istotne, bo strzał w różne miejsca na ciele wroga, powoduje różne reakcje. Inaczej będzie zachowywał wieśniak po strzale w kolano (zwolni na moment), a inaczej w głowę z shotguna (zwolni na zawsze). Takie rozwiązanie niezwykle cieszy.

Na początku gry, miałem jeszcze jedną, dość intrygującą zagadkę. Otóż przez długi czas zastanawiałem się, po co znajduję złote monety, albo jakieś błyskotki. Nie po jednej, czy po dwie, co mogłoby wskazywać na jakąś zagadkę, czy możliwość odblokowania czegoś po zebraniu określonej ich liczby. Znajdowałem po prostu pieniądze i to w sporych ilościach. Zagadka rozwiązała się po pewnym czasie. Otóż w późniejszym etapie gry, na naszej drodze zaczniemy spotykać kupców (a może kupca - wyglądają i brzmią tak samo). Swoją drogą, ciekawe jak on się tam uchował. U tegoż dobrego „człowieka” za znalezioną ciężką gotówkę, można kupić niezłe wyposażenie. Można też sprzedać znalezione błyskotki (tu uwaga, nie sprzedawajcie wszystkich skarbów na pniu…niektóre można ze sobą łączyć, co znacznie podnosi ich wartość). Oprócz zwykłych zakupów (dranie nie sprzedają amunicji, ale broń już tak) można ulepszyć posiadaną broń. Powiększenie magazynka, zwiększenie szybkostrzelności, zmniejszenie czasu przeładowania, czy wreszcie zwiększenie obrażeń. To wszystko dostępne jest w sklepach. Tyle tylko, że sporo kosztuje i trzeba się z kasą w pewnym momencie zacząć liczyć.

See it, to believe it…

Resident Evil 4 jest śliczny. Graficznie wyciska chyba wszystko, co możliwe z konsoli. Drzewiej bywało, że grafika w grze była wyraźnie gorsza od tej z przerywników filmowych, a nawet, jeśli nie gorsza, to na pewno inna. W RE4 należy o tym zapomnieć. Przerywnik, czy gra, różnicy niemal nie widać. Dlaczego prawie? To za sprawą kamery. W grze kamera jest ustawiona za bohaterem, lekko nad jego prawym ramieniem. To kolejna zmiana na lepsze. Koniec z kamerą, która pokazuje akcję z jakiegoś z góry ustalonego punktu w pomieszczeniu i w pewnym momencie nagle zmienia się widok. Teraz mamy porządną perspektywę trzeciej osoby. Ale wracam do tematu. Otóż w przerywnikach filmowych kamera uwalnia się znad ramienia Leona i właśnie po tym można poznać, że to nie „gra” a cut-scenka. Ponadto wszystko w RE4 wygląda wspaniale. Tekstury, gra świateł, animacja, ruch…nawet nie wiem, w jakiej kolejności wymieniać. Widać w tym olbrzymi kunszt i ilość włożonej w to pracy.

Dźwiękowo też świetnie. Wieśniacy wykrzykują po hiszpańsku, wilki wyją i charczą. Otoczenie szeleści i wydaje inne niepokojące dźwięki, które powodują, że nie mamy odwagi zajrzeć za róg. W grze towarzyszy nam muzyka, która doskonale buduje nastrój grozy i niepewności. Aktorzy podkładający głosy pod postacie też wykonali kawał dobrej roboty. Role nie są odbębnione. One są naprawdę dobrze odegrane. Jedynym dźwiękowym (i w sumie klimatycznym) mankamentem są rozmowy Leona, przez komunikator. Trochę to takie wyprane z emocji i odstające od reszty gry.

Nie byłoby gry na PS2 bez…

…wszelakich bonusów i „odblokowywanek”, po przejściu gry. Tak jest również w przypadku Resident Evil 4. Jeśli ukończymy grę i nadal pozostajemy przy zdrowych zmysłach, mamy możliwość rozegrania dodatkowym trybie Separate Ways. Pokierujemy w nim Adą, piękną kobietą w czerwonej sukni. Nowe bronie, nowe możliwości, nowe doznania. Naprawdę warto.


źródło: gry.gildia.pl



A tak od siebie: Możecie się ze mną zgadzać lub nie ale jest to bez wątpienia najlepsza gra na ps2

ocena: 11/10

Offline

#2 2011-11-13 08:21:23

ZeTranero

Niezły ps2 Gracz

Zarejestrowany: 2011-11-06
Posty: 16
Punktów :   

Re: RESIDENT EVIL IV

może sobie ją kupię ;p

Offline

#3 2012-07-30 09:19:08

KYUKH

Gość

Re: RESIDENT EVIL IV

Face à cet OL dont l'effectif s'est bien reconstitué, après avoir http://www.achatmaillotfootball.com/  été affecté début janvier par des indisponibilités diverses, Bordeaux devrait aligner sa meilleure équipe.

Après une première moitié de saison ratée, la Coupe de maillot de l équipe de france  France représente en effet un réel objectif pour les Girondins, dixièmes en Ligue 1.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl